Podróż łotewskim autobusem, gdzie stewardessa lepiej mówiła po rosyjsku niż po angielsku, nie było klimy, a pasażerowie to głównie Litwini/Łotysze, minęła nam naprawdę bardzo miło.:D Czego nie uwzględniłam ostatnio, autobus jechał z Rygi, przez Suwałki, aż do Sofii.
Tak, mniej więcej, wyglądała wczorajszo-dzisiejsza trasa.
My jechałyśmy z punktu "I" (Katowice) do "N" (Szeged). Nie żebym robiła reklamę, ale jechałyśmy liniami Ecolines. Dwupiętrowy, żółciutki autobusik, jak ten:
Zdjęcie z neta, sama nie zrobiłam, bo Aguśka miała aparacik w bagażu, a ja swoim pralkofonem nie zrobiłabym nic ciekawego, co może wkrótce udowodnię.;P
Mieliśmy w pewnym momencie ponad godzinne opóźnienie, bo na polsko-słowackiej granicy mieliśmy kontrolę. Ponad godzinkę spędziliśmy niemal w polu. Skończyło się na tym, że jakaś kobita skończyła podróż zamiast na Sofii, na polskiej granicy. Cóż, zawsze to jakaś wycieczka.
Na trasie autobusu, kiedy nie spałyśmy, mogłyśmy podziwiać krajobrazy z autobusu. Najpierw zachwyciły nas górki na Słowacji, potem kilka zamków widocznych z autostrady, panorama Wiedniu, Budapeszt (przejechałyśmy przez południową jego część), no i Seged.
Teraz siedzimy w Tisza Sport Hotel (czyt. Tisa, nie Tisza) nad rzeką Tiszą Cisą, całkiem tu spoczko.
Łazieneczka, łóżeczka, pościel, ręczniczki, czyli wszystko, czego trzeba. Z okna nie najgorszy widok, jest balkon (otwarty, bo jest w pokoju strasznie ciepło). Zaraz chyba idę spać i rano będziemy zwiedzać Szeged City.:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz