Translate

środa, 30 października 2013

Subotica (Serbia)

Wpis trochę historyczny, bo zaczęłam go pisać prawie dwa tygodnie temu, ale cóż. Miałam ostatnio trochę zajęć. :P
Po czwartkowym wieczorku w klubiszczu, gdzie uraczono nas germańskim jadłem (było naprawdę smaczne, Może oprócz jakiegoś czegoś, co wyglądało jak bigos, ale było z jabłek :P Na szczęście ja się na to nie skusiłam, więc nie mam powodów do narzekań), rano trochę ciężko się wstawało, ale udało się! :D
Rano, co prawda tylko z Agnieszką i Kubą, pojechaliśmy pociągiem na kilka godzin do Suboticy. Jest to już dość spore miasto (prawie 100 000 mieszkańców) położone w północnej części Serbii, blisko granicy z Węgrami. Samo miasto jest zdominowane przez Węgrów, gdyż mniejszość większość węgierska wynosi tu 32,7% mieszkańców. Dla porównania, Serbów jest tu tylko 29,9%.
W mieście znajduje się sporo budynków, które przypominają o przeszłości związanej z czasami austriackimi. Jedna z dawnych nazw Suboticy, to Maria-Theresiopel, na cześć Marii Teresy Habsburg, cesarzowej Austrii.

Wycieczkę zaczęliśmy od udanych poszukiwań biura informacji turystycznej, gdzie dostaliśmy trochę materiałów o mieście. Zresztą, nie tylko o mieście, bo nawet jakiś zabawny przewodniczek o Suboticy i Segedynie. :P

A oto co zobaczyliśmy w mieście:
1. Ratusz - charakterystyczny punkt w mieście. Nie bez powodu.
2. Katedrę późnobarokową.
Trochę popękana, niestety.
3. Synagogę - budowana w tym samym stylu architektonicznym, co ratusz (secesja).
Aktualnie w remoncie.
4. Barokowy kościół franciszkanów.
5. Cerkiew prawosławna, która nie za bardzo wygląda jak cerkiew, ale jeśli wierzyć mapie i tablicom... 
Miasto zrobiło na nas dobre wrażenie. Było zadbane, czyste i znajdowało się tu mnóstwo zieleni. Zieleń (przynajmniej ta na drzewach) nie była już taka zielona, ale i to ma swój urok. :) Mnóstwo kamienic i budynków post-habsburgskich ma swój urok. 
Po kilku godzinach spędzonych w Suboticy poszliśmy na autobus, który zawiózł nas wprost do Nowego Sadu. Ale o tym kiedy indziej. :P

czwartek, 17 października 2013

Szare życie

I znów zaczęło się szare życie. Na dworze pada deszcz (nawet nie tyle pada, co leje), po pięknej pogodzie z weekendu zostało niewiele. Uczyć się trzeba, chociaż człowiek wcale nie ma ochoty. Babka z węgierskiego znów nas straszy sprawdzianem wiedzy z węgierskich słówek. Wykłady z dziadziem sprawiają, że prawie tam śpię. Utopiłam się w pdf-ach (pozdro dla rzek Cisy i Drawy), które są właściwie o niczym... ale mimo wszystko cieszę się życiem.:D Wiem, że prawie nic nie zrobiłam, ale na pewno zdążę. Chociaż nie wiem, kiedy. :P

Zresztą, trzeba pomyśleć powoli o pakowaniu bagaży i coś ogarnąć, bo w piątek czeka nas kolejna podróż życia.

A wieczorem klubiszcz, będzie wieczór niemiecko-austriacki. Pewnie jakiegoś bratwursta zarzucą i cieszcie się. :P

Oto i basen karpacki. Macie tu te wszystkie paskudne rzeki, które tak tak wrednie potrafią wylać. Właściwie to powodzie mamy i u nas, ale taki stan, że woda utrzymuje się przez nawet kilka miesięcy, to już wg mnie rzecz straszna. No cóż, tu jest tak płasko, że woda naprawdę nie za bardzo ma jak "schodzić". (Obrazek za: Wilhelm, Zoltán 2011)

wtorek, 15 października 2013

Arad (Rumunia)

Rumunia, która jest w UE, a nie jest w Schengen, powitała nas ponad godzinnym postojem na granicy i dość wnikliwą kontrolą dokumentów. Następnie pojechaliśmy prosto do miasta Arad (zachodnia część Rumunii, region przygraniczny). Arad położony jest nad rzeką Maruszą (węg. Moros, rum. Mureș), która wpływa do Cisy w pobliżu Segedynu.
Pierwszym miejscem, które zobaczyliśmy, był pomnik ofiar powstania węgierskiego w 1848-1849, zwłaszcza jego trzynastu generałów, których Cesarz Austrii ukarał śmiercią 6. października 1849 r. Pod pomnikiem było sporo kwiatów, gdyż rocznica tego wydarzenia była zaledwie tydzień wcześniej.
Na pewno drażniące dla Węgrów jest to, że władze miasta wybudowały w sąsiedztwie pomnika boisko lokalnej drużyny sportowej. Zresztą, mniejszość węgierska (która przez długi czas była tu większością) chyba średnio podpasowała Rumunom.
Następnie podjechaliśmy do centrum miasta, gdzie najpierw zobaczyliśmy budynek miejscowej filharmonii i muzeum. Architektura w mieście jest bardzo naznaczona wpływem zachodnim (szczególnie z czasów austriackich), budynki są naprawdę przepiękne, ale koszmarnie zaniedbane.

Dalej podeszliśmy do centrum, na Aleję Rewolucji, gdzie zobaczyliśmy XIX w. ratusz. Naprawdę robi wrażenie, w środku nawet jest odremontowany, bo wbiłam tam na chwilę.:P Posłuchaliśmy historii miasta, nierozerwalnie związanej z narodem węgierskim, najwięcej opowiedziano nam o powstaniach, szczególnie tym z 1848-49.
Następnie odbiliśmy trochę na północ, gdzie zobaczyliśmy kościół protestancki, z początku XX w., który neogotycką architekturą i niektórymi motywami nawiązuje do stylu, w którym wybudowana jest katedra w Segedynie.
Fota, niestety, z Wikipedii, bo nie mam swojej.:<
Kolejno poszliśmy w kierunku południowym, na przystanek w maku. :P Nikt nie miał ichniejszej kasy (płacą lejami), a co ciekawe, lej i złotówka wymieniają się niemal w stosunku 1:1. Miły przelicznik, zwłaszcza jak ciągle się płaci setkami i tysiącami forintów, który to 1 forint wart jest ok. 0,007 PLN. :D

Kolejnym punktem naszej wycieczki była katolicka katedra p.w. św. Antoniego z Padwy, która również pochodzi z początków XX w., trochę by się jej remont przydał, ale mimo to wygląda bardzo dobrze.
Na przeciwko katedry budynek teatru z 1817 r.
Przeszliśmy znów wycieczką przez miasto i dotarliśmy do kolejnego miejsca, w którym upamiętniono ofiary powstania przeciw Habsburgom. Tak się składa, że ludność Rumuńska wtedy poparła Cesarza, a na jednym placu stoją na przeciwko siebie dwa pomniki. Jeden upamiętnia poległych w walkach Węgrów, drugi, Rumunów. Pomnik węgierski stał tam już wcześniej, a władze Rumunii postawiły swój pomnik później. Oddzielone są one fontanną.
To był właściwie cel naszego przybycia tutaj. Koleś zdecydowanie nie jest monarchistą, a tym bardziej habsburgistą. Nikt mu nie każe. :P Aczkolwiek, czego spodziewać się po marskistach?

Kilka spostrzeżeń z miasta: chwilami (tylko chwilami) przypominało Wrocław. Sorry, ale te odrapane kamienice i syf na ulicach skojarzył mi się z niektórymi wrocławskimi dzielniami. Oczywiście, w Polsce nie jest tak źle jak w Rumunii, aczkolwiek, np. do Węgier nam jednak ciągle brakuje.
Tak jak już wspomniałam, w Aradzie na ulicach był albo syf, albo koszmarny syf, odrapane kamienice i te trochę odremontowane, mnóstwo budynków przedwojennych, na obrzeżach blokowiska... Macie jeszcze trochę fotek:
 
 
Co do mniejszości/większości narodowych w Aradzie, to w 1860 roku niemal 90% mieszkańców miasta stanowili Węgrzy, ok. 8% ludność niemiecka, a reszta to... cała reszta (Rumuni, Serbowie, Romowie, Czesi, etc.).. Natomiast dzisiaj w samym mieście Węgrów pozostało ok. 13%, Niemców jakieś 1,5%, Romów ponad 2% + reszta. 
A tak wyglądała dokładna trasa z naszych drugich terenówek:

poniedziałek, 14 października 2013

Gyula

Rano byłam ciekawa, jak tam nasi prowadzący po wczorajszym wieczorze. Zwłaszcza ten starszy, bo chyba zwłaszcza on dobrze się bawił. O dziwo, wyglądali ok.:D No, to chyba oznacza, że na Węgrzech też są dobrzy zawodnicy. :P

Przed 9. wyruszyliśmy do miasta Gyula (nawiasem wspomnę, że prowadzący te zajęcia ma również takie imię ;P). Najpierw w okolicy centrum, na wyremontowanym ze środków unijnych, posłuchaliśmy sobie trochę o historii rozwoju miasta. Miasteczko jest naprawdę ładne, a skwerek z fontanną i stacją meteorologiczną (to coś na tym czymś lustrzanym) prezentuje się naprawdę nieźle. 
Na chodniku ułożona jest mozaika, którą lepiej widać w odbiciu niż gdy się patrzy na nią samą.
Mozaika przedstawia postacie biblijne z obrazu Albrechta Dürera.
Zaczęli remont centrum od... zrobienia ronda. Później zaczęto myśleć o modernizacji miasta, które dziś wygląda świetnie.
W mieście jest kościół wotywny, zbudowany przez ocalałych mieszkańców po zarazie, która dręczyła miasto w XVIII w.
Można tu też znaleźć kościół prawosławny (obecnie w remoncie), który należy do mniejszości rumuńskiej (nie romskiej! chociaż i Romów tutaj nie brakuje), która w Gyuli ma swoje przedszkola, szkoły, etc. Mniejszość rumuńska na Węgrzech to ok. 200.000 osób (dla porównania mniejszość węgierska w Rumunii to ponad 1,3 mln osób, a kiedyś było to >2 mln).
Najciekawszym miejscem w mieście chyba jednak jest zamek z XIII w. Jako że ciągle jesteśmy na Wielkiej Równinie Węgierskiej i ciężko tu o kamienie, więc zamek jest z cegieł. Położony jest przy rzecze, ale jest na wzniesieniu. Jak to usłyszeliśmy, wybuchnęliśmy śmiechem. Mowa o wzniesieniu mającym 2 m. Szał!
Zamek jest jednak bezbłędny, wewnątrz urządzone sale tematyczne, jakieś wystawy, etc. Największe wrażenie jednak na wszystkich robiła sala tortur. Hm, a mnie się chyba najbardziej podobało na wystawie broni. Co kto lubi.:P

Mają tutaj również bardzo popularne łaźnie z wodami termalnymi (w sumie one są dość powszechne na całych Węgrzech, ale jakieś większe łaźnie są tylko w miastach), co również przyciąga tutaj turystów.
To jest zegar. :P
Z ciekawostek mogę dodać, że z tego miasta pochodzi rodzina Albrechta Dürera, (Czesi i ta Francuzka, która jest z bibliotekoznawstwa, nie wiedzieli kim on był!). Jego ojciec wyemigrował do Norymbergi i tam się osiedlił.
Niedaleko Gyuli, z połączenia rzeki Biały Keresz (który przepływa przez miasto) i Czarny Keresz powstaje Keresz właściwy (węg. Körös), jeden z ważniejszych dopływów Cisy (lewostronny).
Po południu wsiedliśmy w autobus i ruszyliśmy dalej... :D