Translate

poniedziałek, 11 listopada 2013

Kesckemét

Erazmusiki się już powoli uczą, semestr się kończy, więc wypada wziąć się do roboty. I tak właśnie było! Przed czwartkowym klubiszczem, rano miałyśmy z Agą zajęcia (ciąg dalszy opowiastek o XRF) i  "skanowanie" amonita. Potem spędziłam całe przed i popołudnie siedząc w biblio i szukając jakichś bzdur do eseju. Znalazłam sporo, mam "wizję" pracy, ale ciągle nie mam chęci do jej napisania. I prędko nie znajdę. :P
W klubiszczu było francuskie jadło, dobre i dużo. Aczkolwiek impreza była stypiasta, więc postanowiłyśmy odwiedzić naszych zacnych koleżków, u których spędzałyśmy mile czas tydzień wcześniej. No, spoko było, ale trochę głośno. :P

Rano wstałam trochę... późno. Tzn. wstałam ok. 12., luz. O 13. odczytałam sms, który dostałam o 8. rano, że o 12:40 mam pociąg do Kesckemétu. :P No nic, o 13:40 miałam kolejny i biegusiem zdążyłam się z prawie wszystkim wyrobić, włączając kupno biletu i odstanie swego w kolejce. :P

Do Kecskemétu pojechałam w odwiedziny do mojego węgierskiego znajomka. Jakoś mieliśmy problem, żeby ustalić czas mojej wizyty, więc w sumie ten wyjazd nie do końca był dobrze przeze mnie rozplanowany. Kolega zaczął niedawno pracować i w sumie nie widział, kiedy będzie miał czas. Nie miał ostatnio dostępu do neta, a mnie się forsa skończyła na komórce, czyli pełnia szczęścia. No, ale jakoś się tam dostałam i na szczęście czekała już nawet na mnie ulotka z informacji turystycznej. Z mapką. :D

Kecskemét - miasto trochę powyżej 100 000 mieszkańców, położone na trasie (w tym kolejowej) między Budapesztem a Segedynem.

Pierwsze, co zobaczyłam, to drzewo w parczku, które jest obwieszone butami. Nie pytajcie, co to ma znaczyć, bo nie wiem.

Najpierw przejście po głównej ulicy miasta, czyli Rákóczi útca. Na końcu tej ulicy, dochodzącej do Placu Subotickiego, można było zobaczyć sobie pałac (Art Nouveau, czyli styl secesyjny) i naprzeciwko niego synagogę (właściwie budynek po synagodze, bo dziś znajduje się tam jakieś muzeum nauki i technologii).
Nieco dalej za parkiem, było miejsce, w którym jest kilka kościołów (katolicki, kalwinistyczny reformowany i prawosławny), ale kolega nie do końca wiedział, który jest którym, a i jakoś nie pytałam szczególnie. :P Wiem tylko, że ten pierwszy jest katolicki, a ten drugi chyba kalwinistyczny.
W każdym razie, mają bardzo ładny ratusz.:)
Miałam również okazję zobaczyć gimbazę mojego kolegi (chociaż u nich gimbaza, gimnazjum właściwie, nie jest powodem do wstydu, ale do dumy). Gimnazjum u nich trwa do 6 lat i zaczyna się po sześcioklasowej podstawówce. Na studia większość z nich idzie w wieku 18-stu, nie 19-stu lat, jak to ma miejsce u nas. I roczniki szkolne liczą się od września roku (n) do konca sierpnia (czyli roku n+1). A oto i obiecana gimbaza:
Gimnazjum to nosi imię Józefa Katony, który był poetą/dramatopisarzem urodzonym właśnie w Kecskemécie. Jego imię nosi również teatr, który również tego dnia mijałam.
Następnego dnia miałam gości z Polski i też było wesoło, Budapeszt i Segedyn - niby już względnie rozpoznane, ale jak się okazuje, nigdy za dobrze. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz