Translate

piątek, 31 stycznia 2014

Koniec (?)

Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Piszę z pociągu.

Z dniem 31.01.2014 nastaje swoista żałoba na Dobó 38. 

Ten i zeszły tydzień był obfitujący w wiele różnych imprez, spotkań przy węgierskim piwie (byle nie Arany Aszok!), pożegnań i lepieniu bałwana.:D Niestety, z naszego domu już w poniedziałek wyjechał Lubomir. 
Wieczorem tego samego dnia przyjechała Agnieszka z Kubą (w ogóle, byłam jeszcze w Kecskemecie, odwiedzić kolegę). Najpierw w pociągu spotkałam mojego dobrego znajomka, konduktora (xD), a on mi powiedział, że spotkał ich w tym samym pociągu! Jeszcze jechał z nami jeden nasz znajomek i... nasz średnio biegły w urzędowych sprawach koordynator! :D Tak więc wesoły pociąg MAV dowiózł nas do Szegedku, gdzie nastał ciężki tydzień pożegnań. Jeszcze we wtorek pojechałam na południe, pod serbską granicę obczaić najniżej położony punkt na Węgrzech (jakieś 79 m n.p.m.), z Agnieszką i Kubą byliśmy w Aquapolis (aquapark z najdłuższą zjeżdżalnią w Europie) i wieczorkiem z Betką byłam na urodzinach u dwóch koleżanek z Niemiec i Włoch.
Następne dni także dość intensywne. W środę rano opuściła nas Wiola, a w czwartek wyjechała reszta Czechów, w tym Betka, nasza współlokatorka. Kurczę, smutno tak. Z resztą, w czwartek sporo osób wyjeżdżało (nawet nasz kolega, Michałek). W czwartek wieczorem jeszcze jedne odwiedziny kolegi Michaela, potem spaghetti z Agusią i Kubą. Ostatnie.:< Aga, będę naprawdę miło wspominać nasze wspólne gotowanie! :D W sumie, to Ty gotowałaś (byłaś szefem kuchni, zasłużenie!), aczkolwiek mistrzem krojenia cebuli chyba jestem ja!:D

Dziś rano Agnieszka z Kubą pojechali, a po południu my z Olą opuściłyśmy Szeged. Aż smutno mi. :< Rano jeszcze pojechałam na ostatnie zakupy, potem sprzątanie i pakowanie. Nie chcę wyjeżdżać, nie! :< 

Wyjazd pod koniec sierpnia był pełen nadziei z domieszką niepokoju, czy podołam językowo, jakich ludzi spotkam, jak będzie na uczelni. Dzisiaj mogę napisać, że już po przybyciu wiedziałam, że będzie ok. I było! Dlatego teraz niesamowicie trudno będzie mi wrócić do "normalnego" życia. Aczkolwiek, chyba mam do czego wracać. W końcu magisterka się sama nie zrobi. :P

A co u Was, moje robaczki? Zwłaszcza te geologiczne z 5. roku! Nauczeni na regionalną świata? :D 

Chcę wtym miejscu podziękować przede wszystkim Agnieszce, która mnie namówiła na ten wyjazd (co prawda długo mnie namawiać nie musiała, aczkolwiek sama pewnie bym na to nie wpadła :P), moim wspaniałym współlokatorom: Betce, Oli, Lubomirowi i Wioli, za wspaniały czas spędzony z Polską Ekipką (Kornikowi, Michałkowi, Magdzie, Asi, Michałowi, Kubie (byłeś prawie jak erazmus), Marcie (dzięki za zaproszenie do Nowego Sadu!) i całej reszcie) oraz wszystkim ludziom z Erazma jak również miejscowym! W sumie linki do bloga mają tylko Polacy i Czesi, ale podziękowania należą się naprawdę wszystkim. Dzięki również za support z Polski (BejB, ekipka geologiczna i cała reszta równie zacnych ludzi, którzy donosili mi, co się w Polsce dzieje), wszystkie maile od Was i odwiedziny (Asia, Grzesiek i Aga). 
Bloga będę prowadzić jeszcze przez jakiś czas, żeby podzielić się jakimiś bardziej ogólnymi spostrzeżeniami dotyczących miasta, kraju i ludzi. A będzie o czym wspominać! Miastu Szeged i wielu spotkanym tu ludziom nie mówię "żegnaj", ale "see you soon". Z Agnieszką może nawet się w poniedziałek spotkam. :D

A Ty, kochane Dobó 38 (i Ty, kochana sąsiadeczko), żegnajcie!

piątek, 24 stycznia 2014

Szmery bajery

Trochę dawno tu nie zaglądałam, trochę długo nie pisałam. Aczkolwiek działo się trochę i trochę więcej.
Najbardziej cieszy mnie to, że skończyłam Project Work o rzece Dravie i Applied Hydrography o rzece Cisie. Co prawda, myślałam, że będą konieczne poprawki, ale jednak wpadło 5.:D Tak dobrej średniej nie miałam chyba nigdy w życiu (no, dobra. Może w czasach wesołej gimbazy).

No a tak, to krótki przegląd wydarzeń z jakichś dwóch tygodni:
- gotowanie chili con carne - tu uprzedzam niektóre złośliwe komentarze, to nie jest danie żydowskie! :P Wbili koledzy z Niemiec (Michael i Robin) poza tym wesoła gromadka z Dobó utca 38. Jedno mogę napisać - było naprawdę smaczne!
W sumie tak kiedyś (chyba w listopadzie) sobie rozmawiałam z Michaelem, że kiedyś trzeba zrobić małe gotowanie. Trochę czasu zajęło, zanim plan wszedł w życie, ale udało się! :D

- impreza na domówce, urodziny Suleymana, właściwie zaraz po chili con carne, w znanej nam miejscówce, było zacnie. :D

- usunęliśmy "złotą kolekcję butelek", sprzedaliśmy je w takich zabawnych automatach, odzyskane monety przeznaczyliśmy na zakup środków czystości u nas na chacie. Tak więc już żadnej butelki na korytarzu nie uświadczymy. Aż smutno było sprzedawać taką ilość szkła, tak ładnie wyglądało...
Zdjęcie tej "złotej kolekcji" - dla przypomnienia. ;)
Jeśli ktoś kiedyś odwiedził mnie i moje współlokatorki w akademiku, wie, co miałam na myśli. Tam miałam butelki po piwie, tu są po winie. :D

- wizyta w muzeum - czuję, że należy jej się więcej niż 2 zdania, więc jak będę miała czas, napiszę jeszcze na ten temat. Mieli nawet skromną wystawę minerałów, tak więc jestem zadowolona. :D
- przybycie na miejsce złączenia się 2 rzek - Cisy i Maruszy. Po drodze widziałam domek, gdzie we wrześniu było Erasmus House Party. Milion wspomnień z tego zacnego miejsca ... Haha!
- mecz hokeja (Subotica vs. Szeged 7:8, gdzie Szeged wygrał w karniakach) + darmowe grzane winko. Cudnie! Poszliśmy prawie wszyscy z naszej chaty (oprócz Wioli, bo chorowała i Agnieszki, bo jest w Polsce). A wieczorkiem małe wyjście na pubiki, oczywiście, dziwne by było, gdybyśmy innych erazmusików nie spotkali. :P
- reaktywowanie wieczornych wyjść na basen. Trzeba się wreszcie ogarnąć. :) Tym razem bez Agnieszki, która dzielnie walczy z badaniami do swojej magisterki, ale Betka i Lubo, moi współlokatorzy, towarzyszą mi w tych wycieczkach.

- kolejna house erasmus party (w stylu lat '70, '80 i '90), z tej przynajmniej mam zdjęcia. Duuużo zdjęć. Jak to Betka powiedziała, że zrobiła na tej imprezie 80 zdjęć, a ja jestem na jakichś 70. Super. :P

piątek, 17 stycznia 2014

Chyba ferie

Tak marudziłam, że pracy nie napisałam. A wystarczyło kilka dni i napisały się obie. Co prawda, nie same i trochę w bibliotece czy geograficznej salce komputerowej sobie posiedziałam, ale... skończyłam! Zamiast marudzić, mogłam od razu wziąć się do pisania. No, właśnie wysłałam mailika z esejkami, a teraz tylko czekać na odpowiedź i na listę koniecznych poprawek do zrobienia. Bo pewnie takowe będą. ;P

Jutro (dzisiaj) idę z Olą i Wiolą do tego dużego muzeum w Szeged, bo jeszcze nie byłam (zdjęcie z września, ale w sumie teraz też jest tu słonecznie).
A i w planach mam hydrologiczną wycieczkę, a może nawet dwie. Pierwsza, na którą MUSZĘ sobie pójść, to miejsce, gdzie Cisa i Marosz się łączą. Podobno jest bardzo ładnie widoczny kontrast, tzn. kolory zawiesin niesionych przez rzeki. Drugą miejscówką, na którą MOŻE się wybiorę, jest najniżej położony punkt na Węgrzech. Też niedaleko Szeged i, oczywiście, także związany z rzeką (także z Cisą). 

Co prawda, styczeń, ale słoneczko pięknie tu świeci i całkiem ciepło jest. W nocy temperatura schodzi poniżej 0 st. C, ale w ciągu dnia jest naprawdę dobra pogoda. Żeby tylko się nie zepsuła i żebym się mogła na te moje wycieczki wybrać. :)

sobota, 11 stycznia 2014

Sąsiadka

Jak już może kiedyś wspominałam, nasza sąsiadka chyba nas nie lubi. Oczywiście, wpadła do nas parę razy wieczorkiem na chwilę, ale nie po to, żeby z nami cieszyć się pobytem w Szeged, ale żeby nieco nam ten pobyt obrzydzić. Nawet wzywała parę razy "posiłki", czyli mieliśmy odwiedziny miejscowych rendőrség, którzy jednak nigdy niczego niepokojącego u nas nie znaleźli. Naszej sąsiadce jednak naszych "harców" było za wiele i ... zgłosiła sprawę dalej! Obecnie jeszcze nie do końca wiemy, jakie są procedury i co nam grozi, aczkolwiek sprawa trafiła do jakiegoś lokalnego urzędu/administracji. Nasz pośrednik nie do końca nam to wyjaśnił, bo póki co sam nie zna procedur i nie wiemy nawet za bardzo, co miał na myśli mówiąc "local government". Wpierw jednak właścicielka, która jest za granicą, musi udowodnić, że w domu nie mieszka ona, ale my. 
Moje dziewczyny z Polski są trochę zaniepokojone sytuacją, ja i Czesi w sumie mamy z tego polewkę, chociaż nikt z nas nie chciałby mieć problemów z miejscowymi władzami. Bo po co nam to? Kobieta ma problem do nas o to nawet, że schody skrzypią (!). Podobno razu pewnego pokazywała naszemu pośrednikowi, które schodki skrzypią najbardziej i których mamy unikać. Ta, jasne. Ok, gdyby to był 1 schodek. Ale 3 po kolei?! Przefruniemy. :D
Jest jednak dla nas jasne, że nie będzie żadnej imprezy. ŻADNEJ.
W sumie rozmawiałam o tym z koleżanką z ESN, była zaskoczona. Poprzedni erazmusowcy, którzy mieszkali w tym domu, robili biby na 50-60 osób (w tym grillowanie w przydomowym ogródku), a teraz ma się nam oberwać? Trochę słabo. Jednak wcześniejsze zabawy organizowane na Dobó utca nas nie dotyczą, bo mamy dokumenty, gdzie jest informacja, że jesteśmy tu od września 2013.

W każdym razie, będziemy usuwać pewne oznaki, które mogłyby przeczyć naszej niewinności. To, oczywiście, nie jest cała kolekcja, ale przyznajcie, że prezentuje się całkiem ładnie (polskie akcenty wyjaśnia poprzedni wpis).:D

piątek, 10 stycznia 2014

Witam w nowym roku!

Jak można przeczytać w poprzednim poście, już 28. stycznia byłam w Szeged. Właściwie to miał być weekend, który miał być przeznaczony na odespanie, ale nie bardzo wyszło. :P W niedzielę wieczorem, kiedy coś tam robiłam na kompie, usłyszałam dzwonek do drzwi. Pierwsza myśl - sąsiadka! Aczkolwiek było za wcześnie (ledwie po 20., a i cicho byłam), toteż schodzę na dół i... Hahahahahahaha! Kornik szuka schronienia. Oczywiście, nie sama.:) Miała troszkę peszka, bo jej współlokatorki zamknęły drzwi na wszystkie możliwe zamki, a ona nie miała klucza do jednego z nich... No i miałam gości. :D
Czesław, Kicaj, Tyrol, Ruda i Kornik :D
Ekipa bardzo zacna, aż żałowałam, że nie zabawili u mnie na dłużej, ale to nie znaczy, że się później nie widzieliśmy. W poniedziałek wyszliśmy razem na miasto, aby je trochę pozwiedzać. Musiałam ich, niestety, na jakiś czas opuścić, bo najpierw poszłam sobie na meeting, a potem wbiła do mnie koleżanka z Polski, Agnieszka. :)
Tak jak się chwaliłam, tak zrobiłam. Sylwester spędziłam w Budapeszcie. 
Najpierw około 19. dotarłyśmy Agnieszką na Nyugati. Agnieszka Ś., to koleżanka która mnie odwiedziła, bo Agnieszka K., z którą studiuję postanowiła spędzić Sylwestra na Pomorzu. :)
Wracając do Budapesztu, było tam mnóstwo ludzi, a samo miasto wieczorem wygląda naprawdę ciekawie. Miałyśmy się spotkać z Kornikiem i jej ekipą pierwotnie o 19. (gdyż mieli wyruszyć samochodem po 17. z Szegedu), następnie o 21., ale ciągle były jakieś "przygody". Finalnie, ja z Agnieszką dotarłyśmy na Wzgórze Gellerta (gdzie mieliśmy witać północ) wcześniej o pół godziny i wypiałyśmy tych lamiszcze. :D 
Wszędzie słychać polski język, bo znaleźliśmy się w tak zwanym "polskim sektorze", gdzie zebrały się 4 niezależne polskie grupki. Złożyliśmy sobie życzenia, pstryknęliśmy jakieś fotki i każdy poszedł w swoim kierunku.
My poszliśmy w stronę zielonego Mostu Wolności (Szabadság híd), jeszcze chwilę debatowaliśmy i Korniki wyruszyły do Szegedu (czekało na nich Dankó i inne specjały), a my z Agnieszką na miasto.
Dankó, samo złoto! Przeliczcie sobie cenę tego smakołyka, a wszystko stanie się jasne. :D
Dzielnie dotrwałyśmy do pierwszego pociągu i tak byłyśmy w Szeged. Miałyśmy zaproszenie do Kornika, ale przyszłyśmy dopiero pod wieczór, bo byłyśmy zziębnięte i zmęczone. Aczkolwiek spotkanie było udane i obfitowało w wiele życiowych dyskusji, hehe. :D

Kornik właśnie mi podesłała klip, który popełnił, m.i. Kicaj. Co prawda zazwyczaj nie słucham hip-hopu, ale to brzmi ok. :) Paczcie: https://www.youtube.com/watch?v=YkuRmmgMEao