Translate

środa, 27 listopada 2013

Test z węgierskiego

Jak z tytule. Dzisiaj test, ja się za bardzo nie uczyłam, nie uczę (aczkolwiek próbuję) i nawet nie chce mi się zrobić żadnej zminiaturyzowanej pomocy naukowej.
Językiem tym posługuje się ok. 13-14 mln osób (na Węgrzech, trochę w N Serbii, N i W Rumunii, S Słowacji, E Austrii, NE Chorwacji, SW Ukrainie, E Słowenii), więc może warto się go poduczyć? :)

Znalazłam nawet serię ciekawych filmików. Że też dopiero w dniu sprawdzianu...
Tak w ogóle, to rano miałam śnieg za oknem. :P
Tak w ogóle, to byliśmy dzień wcześniej na "balecie", czyli na tańcu nowoczesnym. Dokładniej to poszliśmy na przedstawienie "Carmina Burana", które wystawiają tu dość często. Nawet są fragmenty do obejrzenia na youtube. :)
Sala budynku teatru... Śliczna!

niedziela, 24 listopada 2013

Polska noc

Trochę długo nie pisałam, ale jakoś nie miałam ani czasu, ani okazji. Trochę się dzieje ostatnio, kończymy niedługo semestr, już znamy terminy niektórych egzaminów, kilka prac już nawet mamy napisane/zaliczone. Aczkolwiek mój project work z hydro leży. Agnieszka swoją kartografię zrobiła, dobra jest. :)
Odwiedzamy sobie nawet basen. Tak. OdwiedzaMY (w domyśle - ja też). Mistrzem pływania nie będę, ale w razie jakiegoś zagrożenia, chyba się nie utopię, więc jest progres.

Jakiś czas temu (tydzień temu) byłam na małej wycieczce w północnej części Węgier, ale nie mam jeszcze zdjęć, więc i relacji nie będzie. Kiedyś tam, jak dostanę fotki. :P
Za tydzień jedziemy z kilkoma erazmusikami do Wiednia, więc mam nadzieję, że będzie ciekawie. :D

A teraz chcę przejść do meritum - POLSKA NOC. No dobra, to trochę podpucha, jak wszystko w klubiszczu (który z imprezy na imprezę pustoszeje), bo tematem przewodnim były "krawaty i okulary przeciwsłoneczne". Nawet w opisie początkowo wymieniono wszystkich, tylko nie Polaków. Ktoś tam się później poprawił, aczkolwiek niesmak pozostał.
No, ale spoko. Jak pewnie już bywało w opisie innych nocy, podawane jest jedzenie. No, więc my także dostaliśmy trochę pieniędzy, które wydaliśmy na produkty. To, że krajów, które przygotowywały potrawy było trochę więcej, oznaczało, że dostaliśmy tylko połowę z 20 000 HUF, czyli 10 000 HUF (na nasze prawie 150 PLN). Zrobiliśmy we wtorek zakupki i gitara. Trochę nam forsy zabrakło na plastikowe talerze, sztućce i kubeczki, ale jakoś wszystko udało się dograć i dzięki dobroci pewnych osób, pojawiły się. :)
Ja, Agnieszka, Marta, Ola i Wiola przygotowywałyśmy sałatkę warzywną. Była zajebiaszcza. :D Nasi znajomkowie zrobili jeszcze barszcz, rosół, koreczki, racuchy, placki ziemniaczane. Nasi Czesi zrobili jakieś bramboraki (coś jak placki ziemniaczane ale z czosnkiem). Bardzo dobre żarcie mieli Rumuni i Bułgarki. Prawie tak dobre jak nasze. :D
Ogólnie, klubiszcz się skończył. Póki było jedzenie (czyli przed północą) w klubie ludzie jeszcze byli. Potem - wszyscy przenieśliśmy się na inną miejscówkę. Spoko było. :D

W sumie, miałam nadzieję, że fotograf bardziej obfocił nasze stoły (często się tam kręcił), ale widzę, że chyba średnio. A szkoda!

wtorek, 12 listopada 2013

Goście, goście

Jeszcze na początku miesiąca przeżywałam, że nikt mnie nie lubi i nikt nie chce mnie odwiedzić, aż dostałam enigmatyczną zapowiedź nadchodzącego Armageddonu. A napisała do mnie... Młoda! :D Młoda, czyli Joanna, to moja była współlokatorka z XX-latki, gdzie pomieszkiwałam przez jakiś czas, razem z naszym wspólnym znajomkiem, Grzegorzem. 
Zanim przyszłam po nich na dworzec (bo ich pociąg przyjechał na Keleti, a mój przyjeżdża na Nyugati) zdążyli się zagubić w okolicy. Na szczęście, jednak po pół godzinie się odnaleźli. :)

Ruszyliśmy trochę od zadka strony, bo zobaczyliśmy najpierw jakiś ich stadion, a po drodze minęliśmy budynek Muzeum Geologicznego (coś czuję, że kiedyś się tam wybiorę, hehe).
Po drodze do Parku Miejskiego i Placu Bohaterów minęliśmy jeszcze kilka konsulatów.

Następnie, po raz pierwszy, udało mi się dotrzeć do Placu Bohaterów. Ostatnio, kiedy byłam w Budapeszcie (końcówka października, kiedy to związane to było z moją chwilową wizytą w Polsce), nie udało mi się. A to czemu? A to dlatego, że 23.10 mieli święto narodowe (związane z rewolucją 1956, tam się udawał jakiś marsz, więc miałam peszka). Opowiedziałam Asi i Grześkowi co wiedziałam, a nie wiedziałam zbyt wiele, więc mam nadzieję, że jednak się zainteresują Węgrami i poczytają trochę.:)

Następnie spokojnie ruszyliśmy dalej, oglądać miasto. 

Następnego dnia spędziliśmy cały dzień w Szeged. Zapuściliśmy się we wschodnie rubieże. Asia pokazała na mapie kanały Cisy, więc wzięłam to jako sugestię wycieczki. No i poszliśmy. Wyglądało tam ładnie, chociaż wydaje mi się, że jak ma się w mieście jeden dzień, to trochę szkoda było na to czasu. No, ale Asia miała spacerek i się przewietrzyła. :P
W mieście był też teraz Festiwal Świni (tak, świni. Była już nawet rozkmina, co jest gorsze - Festiwal Zupy Rybnej czy Festiwal Świni). Tym razem kramiki i scenę rozstawili na Placu Széchenyiego.
 Mimo że był to Festiwal Świni, to raczej świniaki nie były głównymi gwiazdami tego wydarzenia. Chociaż pokazali zagrodę ze świniakami. Zdjęcia nie zrobiłam, bo mi się nie chciało, ale te zwierzaki wyglądały tak jak na zdjęciu ("pożyczone" ze stronki  http://wegierskie.com/puszta.htm). Nazywają je mangalica.
Niestety, każdy weekend się kiedyś kończy i moi mili goście opuścili mnie już w poniedziałkowy poranek, ale cieszę się, że wpadli do mnie. Zapraszam znów! :)

poniedziałek, 11 listopada 2013

Kesckemét

Erazmusiki się już powoli uczą, semestr się kończy, więc wypada wziąć się do roboty. I tak właśnie było! Przed czwartkowym klubiszczem, rano miałyśmy z Agą zajęcia (ciąg dalszy opowiastek o XRF) i  "skanowanie" amonita. Potem spędziłam całe przed i popołudnie siedząc w biblio i szukając jakichś bzdur do eseju. Znalazłam sporo, mam "wizję" pracy, ale ciągle nie mam chęci do jej napisania. I prędko nie znajdę. :P
W klubiszczu było francuskie jadło, dobre i dużo. Aczkolwiek impreza była stypiasta, więc postanowiłyśmy odwiedzić naszych zacnych koleżków, u których spędzałyśmy mile czas tydzień wcześniej. No, spoko było, ale trochę głośno. :P

Rano wstałam trochę... późno. Tzn. wstałam ok. 12., luz. O 13. odczytałam sms, który dostałam o 8. rano, że o 12:40 mam pociąg do Kesckemétu. :P No nic, o 13:40 miałam kolejny i biegusiem zdążyłam się z prawie wszystkim wyrobić, włączając kupno biletu i odstanie swego w kolejce. :P

Do Kecskemétu pojechałam w odwiedziny do mojego węgierskiego znajomka. Jakoś mieliśmy problem, żeby ustalić czas mojej wizyty, więc w sumie ten wyjazd nie do końca był dobrze przeze mnie rozplanowany. Kolega zaczął niedawno pracować i w sumie nie widział, kiedy będzie miał czas. Nie miał ostatnio dostępu do neta, a mnie się forsa skończyła na komórce, czyli pełnia szczęścia. No, ale jakoś się tam dostałam i na szczęście czekała już nawet na mnie ulotka z informacji turystycznej. Z mapką. :D

Kecskemét - miasto trochę powyżej 100 000 mieszkańców, położone na trasie (w tym kolejowej) między Budapesztem a Segedynem.

Pierwsze, co zobaczyłam, to drzewo w parczku, które jest obwieszone butami. Nie pytajcie, co to ma znaczyć, bo nie wiem.

Najpierw przejście po głównej ulicy miasta, czyli Rákóczi útca. Na końcu tej ulicy, dochodzącej do Placu Subotickiego, można było zobaczyć sobie pałac (Art Nouveau, czyli styl secesyjny) i naprzeciwko niego synagogę (właściwie budynek po synagodze, bo dziś znajduje się tam jakieś muzeum nauki i technologii).
Nieco dalej za parkiem, było miejsce, w którym jest kilka kościołów (katolicki, kalwinistyczny reformowany i prawosławny), ale kolega nie do końca wiedział, który jest którym, a i jakoś nie pytałam szczególnie. :P Wiem tylko, że ten pierwszy jest katolicki, a ten drugi chyba kalwinistyczny.
W każdym razie, mają bardzo ładny ratusz.:)
Miałam również okazję zobaczyć gimbazę mojego kolegi (chociaż u nich gimbaza, gimnazjum właściwie, nie jest powodem do wstydu, ale do dumy). Gimnazjum u nich trwa do 6 lat i zaczyna się po sześcioklasowej podstawówce. Na studia większość z nich idzie w wieku 18-stu, nie 19-stu lat, jak to ma miejsce u nas. I roczniki szkolne liczą się od września roku (n) do konca sierpnia (czyli roku n+1). A oto i obiecana gimbaza:
Gimnazjum to nosi imię Józefa Katony, który był poetą/dramatopisarzem urodzonym właśnie w Kecskemécie. Jego imię nosi również teatr, który również tego dnia mijałam.
Następnego dnia miałam gości z Polski i też było wesoło, Budapeszt i Segedyn - niby już względnie rozpoznane, ale jak się okazuje, nigdy za dobrze. ;)

czwartek, 7 listopada 2013

Eger

Jak już wspomniałam, w miniony weekend z dziewczynami wybrałam się do Egeru. Wyjechałyśmy 1. listopada, praktycznie zaraz po zombie party. :P To jeszcze z przygotowywań (tzn. biforu u Michałka). Zwróćcie uwagę na prawie-spaloną rękawicę kuchenną. Świetnie się komponuje z wnętrzem. :D
Z imprezy wróciłam jakoś przed 4., następnie walczyłam z tapirem na mej głowie (chciałam się go pozbyć), poszłam spać po 4., a pobudkę mi Aga zrobiła o 5. Pierwsza rzecz po obudzeniu mojej jaźni, którą zrobiłam, było wydzwanianie do Kornika. I dobrze, bo też nie ogarniała jeszcze poranka i odebrała dopiero za trzecim razem, zdziwiona, że to nie budzik. :P Udało się, zdążyłyśmy na autobus o 6:15, nawet względnie odespałyśmy nockę. :P

Po wyjściu z autobusu ruszyłyśmy na małe rozeznanie po śródmieściu. I złapać wi-fi, jakoś nie udało się wcześniej zlokalizować naszego miejsca noclegowego. :P
 Kiedy już zostawiłyśmy nasze bagaże, udałyśmy się w stronę miejscowych piwniczek winnych, gdzie miałyśmy okazję spróbować miejscowych specjałów. W końcu Eger z tego słynie. Nietrudno było znaleźć tam sporo polskich akcentów. O Polaków też nietrudno. :P
Oczywiście, nie mogło nas zabraknąć w "Doliny Pięknej Pani" (Szépasszony-völgy). Jest tu mnóstwo piwniczek, w których można próbować win. I, oczywiście, zakupić jakieś. :) Oczywiście, nie wyszłyśmy z pustymi rękoma.
Wieczorem miałyśmy ochotę wbić na zamek. Niestety, o 18. zamykają. Stypa. :P
Zamek w Egerze został zbudowany w XIII wieku. W XVI wieku przebudowano go w twierdzę obronną. W 1552 roku został najechany przez Turków i po 40 dniach oblężenia nie został zdobyty, wszystko dzięki wojskom prowadzonym przez Istvána Dobó.<3
2100 Węgrów walczyło przeciwko ... 150 000 Turkom, więc nieźle. To chyba była jedna z niewielu wygranych bitew przez Węgrów, ale ok. :P Dopiero w 1596 roku Turcy zdobyli zamek i miasto. W 1702 roku większą część zamku zburzyły wojska austriackie. W zamku są wystawy stałe, czasowe i prywatne, za które trzeba dodatkowo zapłacić. Na zamek udało się wejść w końcu następnego dnia. :)
Wrażenie robiły tutejsze pozostałe zabytki, jak bazylika (druga co do wielkości na Węgrzech),

barokowy kościół minorytów,
ratusz (w remoncie, nie mamy interesującej fotki),
i... minaret wysoki na 40 m. Pewnie pozostawiony ku przestrodze. :P
W sobotę, poszłyśmy na łaźnie termalne. Było meeeega! :D Woda od 32-34 st. C, do 37-38 st. C. Czyli suuuper. :D

poniedziałek, 4 listopada 2013

Nowy Sad (Serbia)

Mamy listopad, a ja mam laga ze wszystkim, a w szczególności z blożkiem. :P Zdążyłyśmy z koleżankami być w Egerze, ja się jeszcze na Polskę załapałam, a tu jeszcze jakieś stare dzieje nieskończone. :P Tak więc kontynuuję. 
Jak już wspomniałam, wycieczka w Serbii nie skończyła się tylko w Suboticy. Pojechaliśmy do Nowego Sadu, aby w zamyśle spędzić tam wieczór, noc i poranek, a następnie pojechać do Belgradu. Los chciał jednak inaczej i w końcu do Belgradu nie trafiliśmy. :P Aczkolwiek chyba nikt z tego powodu nie płakał, bo i w samym Nowym Sadzie było co oglądać. :)
Przede wszystkim rzeka Dunaj, wzgórza otaczające miasto - to jest to!
Jedno z największych miast w Serbii (zaraz po stolicy, Belgradzie). Jest to stolica okręgu autonomicznego Vojvodina. Większość mieszkańców miasta stanowią Serbowie, aczkolwiek madziarska mniejszość (najliczniejsza, wynosi prawie 4% ) jak i inne są tu zauważalne. 

Po wyjściu z autobusu, na dworcu, spotkałam takie oto cudo: 
Następnie przyszła po nas Marta (w tym miejscu chciałam Ci, Marto, podziękować za zaproszenie i za naprawdę świetny weekend w Nowym Sadzie:)) i ruszyliśmy w miasto. Po zrzuceniu bagaży, kawusia przy neogotyckiej Katedrali, która dominuje przy głównym placu w mieście. 
Katedrala - zdjęcie robione prolkofonem w nocy, a dla porównania zdjęcie w ciągu dnia zrobione aparatem. :P Jest moc. :P
Na Placu Wolności znajduje się także wart wspomnienia neorenesansowy ratusz.
Jednak najciekawsza jest Twierdza Petrovaradinska położona na skalistym podłożu, nad brzegiem Dunaju. W Serbii nie jest zabronione spożywanie alkoholu w miejscach publicznych, więc niech nie dziwi was widok Jeleni czy innych napojów w naszych rękach. :P
A oto więcej zdjęć Twierdzy...
...i z Twierdzy. :)
W drodze powrotnej, kiedy już zawijaliśmy się z Nowego Sadu (biegusiem!), zrobiliśmy jeszcze zdjęcie tutejszej synagodze z początku XX wieku.