Nasz koordynator nie do końca się zainteresował, jakie procedury były niezbędne, chociaż jakieś próby pomocy z jego strony były. Na szczęście w Mobility Centre ktoś nas wreszcie oświecił. Tak więc musiałyśmy w czwartek tyrać przez pół miasta, żeby wypełnić jakiś świsteczek (który, np. nasze koleżanki z ekonomii wypełniały jeszcze elektronicznie w Polsce), a geografowie dostali te papiery w 1. tygodniu zajęć.
W piątek, pełne nadziei, poszłyśmy do biblio (gdzie owe dokumenty wydają), że dostaniemy legitę, bilet i pojedziemy na wielki szoping do Lidla. Niestety, to nie było jeszcze wszystko. Nie poszła wiadomość z MC i w weekend mogłyśmy się cieszyć tylko legitymacją.
Legitymacja, która jest dość specyficzna. Nie jest plastikowa, jak moja w Polsce, nie jest też w formie papierowych legitek, wydawanych jeszcze na niektórych uczelniach (tych odrobinę przypominających legitymacje szkolne).
Ta moja wygląda zupełnie inaczej. Jest to zwykła kartka A4. Napisana wyłącznie po węgiersku, ważna 2 miesiące i ważna tylko z dowodem osobistym.
Za to bilecik, którym cieszę się od kilku godzin, już bardziej przypomina bilecik. Przydaje się, bo knarkowie krążą dość często. Raz już jechałam tutejszymi tramwajami (polską Pesą z Bydgoszczy), oczywiście bez biletu, ale miałam farta. Z tego, co mi wiadomo, nie każdy tak miał.;P
Z plastików, dostałyśmy tylko po jednej niebieskiej karcie erazmusowej, która jest przepustką do naszej biblioteki.
A jeszcze suchar, dla tych co mnie znają i słuchają. Chciałam już dawno Wam pokazać dar, który ofiarowała mi na poczet nowej chaty Aguśka. Trafiła w dziesiątkę! :D
Dziękuję! :D
*Sorry za jakość zdjęć, ale pralką robione.:D
Muszę przyznać, że Twój blog jest bardzo ciekawy :) Pozdro z zimnego Rudzińca :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się spodobał.;)
OdpowiedzUsuńPrzypuszczam jednak, że w Rudzińcu nie jest dziś o wiele zimniej niż tu.
Pozdrawiam,
RenC :)