Jak już może kiedyś wspominałam, nasza sąsiadka chyba nas nie lubi. Oczywiście, wpadła do nas parę razy wieczorkiem na chwilę, ale nie po to, żeby z nami cieszyć się pobytem w Szeged, ale żeby nieco nam ten pobyt obrzydzić. Nawet wzywała parę razy "posiłki", czyli mieliśmy odwiedziny miejscowych rendőrség, którzy jednak nigdy niczego niepokojącego u nas nie znaleźli. Naszej sąsiadce jednak naszych "harców" było za wiele i ... zgłosiła sprawę dalej! Obecnie jeszcze nie do końca wiemy, jakie są procedury i co nam grozi, aczkolwiek sprawa trafiła do jakiegoś lokalnego urzędu/administracji. Nasz pośrednik nie do końca nam to wyjaśnił, bo póki co sam nie zna procedur i nie wiemy nawet za bardzo, co miał na myśli mówiąc "local government". Wpierw jednak właścicielka, która jest za granicą, musi udowodnić, że w domu nie mieszka ona, ale my.
Moje dziewczyny z Polski są trochę zaniepokojone sytuacją, ja i Czesi w sumie mamy z tego polewkę, chociaż nikt z nas nie chciałby mieć problemów z miejscowymi władzami. Bo po co nam to? Kobieta ma problem do nas o to nawet, że schody skrzypią (!). Podobno razu pewnego pokazywała naszemu pośrednikowi, które schodki skrzypią najbardziej i których mamy unikać. Ta, jasne. Ok, gdyby to był 1 schodek. Ale 3 po kolei?! Przefruniemy. :D
Jest jednak dla nas jasne, że nie będzie żadnej imprezy. ŻADNEJ.
W sumie rozmawiałam o tym z koleżanką z ESN, była zaskoczona. Poprzedni erazmusowcy, którzy mieszkali w tym domu, robili biby na 50-60 osób (w tym grillowanie w przydomowym ogródku), a teraz ma się nam oberwać? Trochę słabo. Jednak wcześniejsze zabawy organizowane na Dobó utca nas nie dotyczą, bo mamy dokumenty, gdzie jest informacja, że jesteśmy tu od września 2013.
W każdym razie, będziemy usuwać pewne oznaki, które mogłyby przeczyć naszej niewinności. To, oczywiście, nie jest cała kolekcja, ale przyznajcie, że prezentuje się całkiem ładnie (polskie akcenty wyjaśnia poprzedni wpis).:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz