Translate

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Balaton

A już się bałam, że nie odwiedzę jednego z najbardziej znanych miejsc na Węgrzech. jednak, udało się! W pierwszy weekend grudnia (tak, to dobry czas, aby pojechać sobie nad jezioro, a co!), zamoczyłam rękę w wodach Balatonu! :D
Z Szeged wybrałam się tam pociągiem. Oczywiście, nad Balaton tylko z dworca Déli, chyba jednego z najbardziej obskurnych, ale, uwaga!, w remoncie. :)
Było odrobinę śniegu, ale to jeszcze nie była prawdziwa zima. :P
Wyruszyłam z moim kolegą z Węgier już w piątek, ale dotarliśmy na miejsce późno, właściwie to już sobota była. A w sobotę Balatonfüred, gdzie przyjechałam sobie pozwiedzać, szło spędzić caaaały dzień. Miasteczko to jest położone nad północnym brzegiem Balatonu (który jest płytkim jeziorem, założonym na jednym z uskoków o orientacji NNE-SSW). W okolicy mnóstwo wapiennych skał (które budują wzgórza w okolicy), nieco dalej (niestety, nie dotarłam do tej rajskiej krainy) znajduje się efekt czwartorzędowej aktywności wulkanicznej, między innymi wygasłe wulkany czy słupy bazaltowe (coś jak polskie Ograny Wielisławskie). Tak więc okolice Balatonu nie są płaściutkie jak stół. :)
Wszędzie kaczki. A jak nie kaczki, to inne ptaszyska.
Właściwie to zaczęłam od zdobycia jakieś mapki, potem obowiązkowe urzeczywistnienie mojego pobytu tam, czyli zamoczenie ręki w wodzie. Jak to w grudniu, zbyt ciepła ona nie była, ale w tym roku zima na Węgrzech taka jak w Polsce, więc woda zamarznięta nie była.
Obiekty w miejskim lesie. 
Ośrodek dla chorych na serce, aktualnie w remoncie.
Miasto też zrobiło na mnie dobre wrażenie. Jest to najstarsze miasto nad jeziorem Balaton, a także popularny ośrodek leczenia chorób serca (występują tu źródła węglanowe).
W okolicy jest też trochę wzgórz (m.in. Stare Wzgórze - Öreghegy) z wieżą, z której jest świetny punkt widokowy na miejscowości u podnóża, na jezioro, jak również na inne wzgórza w okolicy, a także na coś, co zobaczyłam następnego dnia, czyli półwysep Tihany (wym. Tihań), ale o tym zaraz.
W mieście, oczywiście, pomnik św. Stefana (Istvána), pierwszego oficjalnego władcy, który przyjął katolicyzm, 34 lata po Polsce, czyli w 1000 r.
Isztwan i ja. :D
Poza tym trochę pomników, kościołów, zabytkowych budynków, etc.
Kościół w centrum miasta.
Jeden z kościołów nad brzegiem jeziora.
W zachodniej części miasta (nieco mniej zamieszkałej) znajdują się ruiny starego kościoła św. Michała oraz cmentarz. Niestety, dotarłam tam nieco późno i zdjęcia są tak lipne, że aż żal publikować. Grudzień to świetny czas, bo mało turystów, ale ciemno się szybko robi. :< Toteż posiłkuję się zdjęciem z wikipedii, gdzie jest przedstawiony obszar owych ruin widziany z góry.
Zdjęcie to robił pralkofon.
http://en.wikipedia.org/wiki/Balatonf%C3%BCred
Następnego dnia przebieżka po Tihany. Autobus z Balatonfüred kosztował mniej niż bilet na MPK Wrocław, a taki trochę luksusowy (nie, nie Ikarusy;), chociaż te też węgierskie). Tam, oczywiście skałki, wzgórze (dość potężne), na którym jest położona miejscowość, u podnóża prom. Promy, oczywiście nieczynne, bo grudzień. A szkoda, bo zima jaka jest, każdy widzi. Wieś typowo turystyczna, wszędzie jakieś bary/restauracje (chociaż w większości pozamykane, bo nie ma sezonu), a na szczycie kościół. Dokładniej opacki kościół benedyktyński, wybudowany w 1055 r., aczkolwiek przebudowywany. Są tu szczątki jednego z króli, Andrzeja I.
W miejscowości tej znajduje się również rezerwat przyrodniczy i podobno są skałki bazaltowe (tak, tak, działalność wulkaniczna), ale nie wiedziałam gdzie dokładnie, toteż nie poszłam. :<
Widok na opactwo z brzegu jeziora, obok przystani.
W każdym razie, Balaton widziałam, czyli zliczyłam kolejne obowiązkowe miejsce dla każdego turysty będącego na Węgrzech. :D A potem znów na pociąg i... do Szegedu!
Dobranoc! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz